poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Réveiller dans la silence



                                                                    By Aleksandre

Obudzić się w Ciszy- coraz rzadziej mi się to zdarza, zwłaszcza, że zazwyczaj jestem tą, która budzi się ostatnia-każdego poranka budzi mnie kojący szum ekspresu do kawy(bo kto rozpoczyna bez kawy poranek?!) nastawionego zapobiegliwie przez któregoś z domowników. Ktoś śpiewa, ktoś czegoś szuka- słowem zawsze coś sie dzieje...
Dlatego nie lubię momentów, kiedy budzi mnie coś nienaturalnego-tą rzeczą właśnie jest Cisza. Cisza, którą można krajać nożem i posmarować croissanta. Brrr, jak ja tego nie lubię. Z Ciszą wiąże się poczucie samotności, które mogę jedynie stłumić, ale nie jestem w stanie go opanować. W takiej chwili nie mam nawet ochoty grzać się pod kołdrą, pozostanie w bezruchu zaczyna mnie przerażać-"jeśli zaraz sie czymś nie zajmę, oszaleję chyba!"-wtedy wolę już wyskoczyć z łóżka i coś zrobić konstruktywnego. Hm, tylko co?
Chyba coś upiekę- myślę w takim momencie-no,to do roboty.... Wierzcie mi albo nie, ale TO mi pomaga- przygotowywanie słodkości nie tylko pozwala czymś zając ręce, jest też niesłychanie przyjemne... Ach, ten cudny zapach ciepłych ciast, ciasteczek, muffin piekących się w piekarniku-tego nic i nikt mi nie zastąpi, zapewniam;)
Może to i dziwny sposób na Ciszę, ale czy cokolwiek w dzisiejszych czasach nie jest dziwne?Ważne, że dzięki temu czuję się lepiej- cichutki rumor piekarnika sprawia, że naprawdę jestem w domu.

Kiedyś usłyszałam, że zapach wypieków tworzy "domową atmosferę"... Może to i prawda?

piątek, 16 sierpnia 2013

Partir pour longtemps


Każdy z nas o czymś marzy(proszę się nie bronić i nie zaprzeczać)-to marzenie jest często tak głębokie, że staje się nieuchwytne. Człowiek(no, dobra-tak naprawdę to mówię tu o sobie)bojąc się to marzenie urzeczywistnić, buduje wokół niego wysoki mur-składają sie ne niego rożne czynniki-zahamowania, strach, i inne wyimaginowane problemy. Wtedy człowiek( nie ja, skąd?) ma problem- zaczyna bać się swoich własnych marzeń.

Do niedawna czułam sie właśnie w ten sposób-przestraszylam sie tego, o czym z błogim uśmiechem śniłam od dawna. Zawsze chciałam podróżować, a najbardziej w świecie chciałam podróżować po Francji(tak, wiem-dość oklepane, ale co poradzić)uwielbiam poznawać język, kulturę, zwyczaje tej części globu.
W związku z tym zaczęłam szukać szybkiego sposobu na wcielenie marzenia w życie-postanowiłam pojechać na wolontariat do Francji-sama. Nie jestem zwolenniczką zwiedzania w dużych grupach, nie cierpię miast,w których najważniejsi są turyści(o ktorych mozna się wszedzie potknąć)-bo to wtedy nie jest prawdziwe miasto.
Wydawałoby sie, że poza wyborem miejsca docelowego mojej wyprawy, nie muszę sie niczym martwić - i znowu błąd. Otóż, okazało sie ze muszę lecieć samolotem z kilkoma przesiadkami-a ja, NIEnawidzę lotnisk. Dla mnie lotnisko to wielka pralnia pieniędzy pełna miejsc, gdzie mogę sie zgubić, nieżyczliwych ludzi, i tych którzy czekają na to, by ukraść mi portfel;)Wiem, dziwne - z perspektywy czasu teraz widzę jak bardzo. Zbudowalam sobie mur praktycznie nie do przekroczenia-brrrr... Samolot...
Na moje szczęście znalazłam kogoś, kto mną potrząsnął i nie pozwolił mi się nad sobą użalać;) Wyruszylam więc z duszą na ramieniu do małego miasteczka oddalonego o 70 kilometrów o Lyonu-Chateauneuf de Galaure. Niezwykle urokliwa miescinka, zbudowana w stylu prowansalskim-wybrałam to miejsce, dlatego, ze chciałam sie nauczyć francuskiego życia-a nie tylko podreperować swoje ego(ojejku, jestem w Luwrze-ale mi będą zazdrościć!) podczas pobytu w obcym państwie.

Mnie się udało- poznałam świetnych ludzi, powiększyłam grono przyjaciół, dużo lepiej mówię po francusku-a wystarczyło tylko trzy tygodnie...

Nie bójmy się marzeń - one potrafią nas uratować;)

P.S. Zdjęcie jest z Chateauneuf de Galaure-polecam odwiedzić(okolice, nie zdjęcie;))


poniedziałek, 1 lipca 2013

Le nouveau

1lipca! Można już rzec oficjalnie, że są wakacje-a co za tym idzie-brak nawału niepotrzebnych zadań, prac, od których(wybaczcie wyrażenie) aż wyć można. A mówiąc "niepotrzebne prace" mam na myśli niezmierzone ilości projektów, wymyślonych przez ministerstwo edukacji, które jak się zdaje mają przytłoczyć Bogu ducha winnych ucznów(chociaż, może czasem, nie aż tak niewinnych?). Może dlatego w ostatnich latach obserwuje się gwałtowny wzrost liczby nastolatków deklarujących się jako wilkołaki? Biedaki wyją wieczorami do księżyca, bo nie mają bladego pojęcia CO mają zrobić(ze szkołą, rzecz jasna) ;)...
Ja sama jako mała dziewczynka lubowałam się w wykonywaniu wszelkich prac szkolnych, które przyjmowałam ze spokojem, myśląc, że inaczej żyć nie można(niż tylko cierpliwie je robić). O wakacjach natomiast przypominałam sobie dopiero w dzień zakończenia roku, kiedy ostatni także trzeba było wbić się w galowy mundurek i z dziarską miną pomaszerować do szkoły... Czy to nie było rozbrajająco naiwne?
Dotąd niewiele się zmieniło: nadal wykonuję te same nudne prace-ale chwileczkę, jest jedna różnica-tym razem trzeba było zaciskać zęby, powtarzając mantrę:Aby do wakacji, aby do wakacji...
Wakacje-cudowne słowo, z którym kojarzymy tysiące wspomnień, smaków, zapachów, czy nawet muzyki-ja osobiście nie ruszam się nigdzie bez porcji ulubionego smooth jazzu i innych nostalgicznych kawałków(ale nie pogardzię też sezonowymi hitami;P), więc z każdym utworem mam inne wspomnienie...
 W każdym razie wakacje nadeszły-teraz tylko trzeba je dobrze spożytkować! Cóż, nie wyobrażam sobie przesiedzenia prawie dwóch miesięcy z pilotem w ręku... O nie! Trzeba zrobić coś szalonego, co prawda jeszcze nic mi nie przyszło do głowy, ale kiedy dostanę olśnienia-dam znać;)
Tymczasem-szalonych wakacji!